Wynagrodzenie na zachodnioeuropejskim poziomie, home office, szacunek dla pracownika, owocowe czwartki. IT, a już w szczególności programowanie, stało się w naszym kraju Świętym Graalem rynku pracy. Każdy, od studenta po wypalonego pracownika innej branży, chce programować. Ale nie każdy może i nie każdy powinien, co warto wreszcie powiedzieć sobie wprost.
Programownia świata
Polska często nazywana jest pogardliwie montownią Europy. Wynika to z przeświadczenia, że nasz kraj stanowi jedynie podwykonawcę dla zagranicznych wielkich koncernów. Choć nie jest to do końca prawda, w rankingu innowacyjności z 2022 r. Polska zajęła czwarte miejsce od końca i została oceniona grubo poniżej unijnej średniej.
Niezwykle dynamiczny rozwój IT, który dokonał się w ostatnich kilkunastu latach i dokonuje się nadal, stanowił wielką szansę na przełamanie wizerunku tejże montowni. Mając szalenie utalentowanych i chętnych do pracy młodych ludzi mogliśmy przecież łokciami rozpychać się na tym wciąż dojrzewającym rynku.
Niestety, nie udało się. Kapitał ludzki nie jest wystarczający, do stworzenia silnej pozycji rynkowej potrzebne są jeszcze pieniądze i odpowiednie uwarunkowania prawne.
Dziś Polska jest programownią świata. Wielkim software house’m, który pracuje dla USA i Europy Zachodniej. Dzieje się tak, ponieważ polscy pracownicy są dobrzy i tani. Jeśli pracownicy z jakiegoś innego kraju (np. Ukrainy) staną się lepsi i tańsi, zagraniczny biznes przeniesie outsourcing właśnie tam. A my pozostaniemy z niczym, bo zajęliśmy się pracą na innych zamiast pracą na siebie.
Koniec eldorado
Zapowiedź takich wydarzeń możemy właśnie obserwować. Podniesienie stóp procentowych spowodowało tymczasowy koniec ery taniego pieniądza, który napędzał inwestycje funduszy venture capital w mniej lub bardziej pożyteczne start-upy. Te z kolei zmniejszyły liczbę zamówień w programowni, software house’y zaś – widząc spadające przychody – zaczęły zwalniać lub przynajmniej zastopowały nowe rekrutacje.
Boleśnie odczuły to osoby wchodzące na rynek pracy IT w okresie 2020-2021. Wtedy właśnie lockdowny spowodowały olbrzymi wzrost zapotrzebowania na przeróżne produkty i usługi informatyczne, a rządy rozrzucały pieniądze z helikopterów. Indeksy giełdowe osiągały szczyty, celebryci kupowali za miliony dolarów pliki .JPG z wizerunkami małp, fundusze VC błagały o przyjęcie ich pieniędzy. Istne szaleństwo, któremu kres niedługo później położyła wojna na Ukrainie, wzrost inflacji, kryzys energetyczny. Młodzi informatycy nie mieli doświadczenia, ale za to błyskawicznie znajdowali dobrze płatną pracę, bo firmy brały ludzi z ulicy, byle tylko wyprzedzić konkurencję. I to właśnie te osoby otrzymały jako pierwsze awans na konsumenta w ramach restrukturyzacji, inaczej mówiąc: zwolnienie.
W jeszcze gorszej sytuacji są osoby będące obecnie dopiero po studiach lub – o zgrozo – bootcampach. Zewsząd słyszały one, że pracodawcy będą się o nich zabijać, a piętnaście tysięcy na rękę to wynagrodzenie oferowane zupełnemu juniorowi umiejącemu Excela i HTML-a. Rzeczywistość okazała się zgoła odmienna: rekruterzy otrzymują setki (!!!) CV na jedno miejsce, mogą więc przebierać do woli. O ile w ogóle trwają jakieś rekrutacje, a to wcale nie jest pewne.
Do tego dochodzi jeszcze zagrożenie ze strony AI. Może dziś nie jest ono w stanie zastąpić pracownika, ale technologia rozwija się bardzo szybko. AI jest o wiele tańsze, nie jest zmęczone lub wypalone, nie choruje, nie prosi o podwyżki, nie domaga się benefitów, nie protestuje, pracuje chętnie całą dobę. To idealne rozwiązanie dla pracodawców, którzy z przyjemnością pozbędą się choćby części wysoko opłacanych stanowisk.
Rynek pracodawcy powraca
W wyniku napływu setek tysięcy młodych programistów, rynek pracy IT staje się powoli znów rynkiem pracodawcy. Powroty do biur, niższe wynagrodzenia lub brak ich inflacyjnej korekty, odbieranie benefitów. Brakuje jeszcze tylko słynnego mam dziesięciu juniorów na Twoje miejsce. Poszukujący bezskutecznie pracy juniorzy zgodzą się na wszystko.
To powoduje, że IT – jedyna tak dostępna branża w naszym kraju, gdzie można było liczyć na godne wynagrodzenie i warunki pracy – ulega stopniowej erozji. Nazwałbym to inflacją pracownika, który staje się coraz mniej wart w wyniku nadpodaży.
To nie jest praca dla każdego
Powstało pewne przeświadczenie (zapewne wytworzone przez software house’y w szczycie zapotrzebowania na ich usługi), że każdy powinien, a wręcz musi programować.
Nie, nie powinien ani nie musi.
To praca trudna, intensywna, odpowiedzialna, wymagająca logicznego myślenia i ciągłego dokształcania. Praca siedząca, pozbawiona ruchu, może za wyjątkiem palców i gałek ocznych wpatrujących się stale w monitor. To praca prowadząca do bardzo szybkiego wypalenia zawodowego.
Aby być dobrym programistą, naprawdę dobrym, trzeba mieć odpowiedni umysł. Oszukiwanie się, że każdy go ma, przypomina nieco twierdzenie wstawaj wcześniej, pracuj ciężej, a osiągniesz sukces. Może i tak, nie wspomniano jedynie, że trzeba mieć jeszcze ojca z kopalnią szmaragdów.
Poza tym: dlaczego tak silnie promujemy programowanie? Co z administratorami, DevOpsami, analitykami, testerami, kierownikami projektów? To wszystko stanowiska, w których odnaleźć się może o wiele więcej osób, które niekoniecznie będą dobre w pisaniu kodu.
Prawdziwym wstydem dla naszego kraju jest fakt, że dopiero rozwój branży IT i idący za nim napływ kapitału spowodował powstanie (choćby tymczasowego) rynku pracownika, wypłacanie normalnych (wciąż niskich na tle europejskim) wynagrodzeń, jakąkolwiek dozę szacunku i partnerskiego podejścia. Pokazuje to, jak bardzo potrzebujemy strukturalnych reform.
Potrzebujemy reform a nie kolejnych programistów bez pracy
Przestańmy wreszcie prowadzić hurtowej produkcji juniorów programistów na studiach i bootcampach. Przestańmy mydlić ludziom oczy kosmicznymi zarobkami, łatwiusieńką pracą dwie godziny dziennie, niemożliwością opędzenia się od rekruterów. To dotyczy może ułamka najlepszych specjalistów z wieloletnim doświadczeniem i ekspercką wiedzą.
Przestańmy też dawać programistom niczym nieuzasadnione ulgi podatkowe. Czy kodowanie naprawdę jest społecznie więcej warte niż praca lekarza? Nauczyciela? Sprzątaczki? Dziś Polska jest – aż dziwnie to napisać – rajem podatkowym z 12% ryczałtem na fikcyjnej umowie B2B. Tymczasem niektóre opcje polityczne proponują wręcz dalsze obniżki. Ma to jakoby powstrzymać wyjazd pracowników z kraju i pracę dla zagranicznych firm. Tak, jakby w programowni pracowano dla firm krajowych.
My nie potrzebujemy kolejnych setek tysięcy juniorów programistów bez doświadczenia. My potrzebujemy zwiększenia innowacyjności, lepszej edukacji, nauki przedsiębiorczości już na etapie szkolnym. Potrzebujemy silnego, zdrowego i odpowiednio nadzorowanego rynku kapitałowego, mądrych inwestycji. Tak, aby pomysłowi i chętni do pracy młodzi ludzie mogli realizować marzenia we własnych firmach, a nie w software house pracującym dla start-upu posiadanego przez fundusze zza oceanu, który pożegna się z nimi jak tylko nadejdzie nieco gorsza koniunktura.
Kryzys nieodmiennie pokazuje, że kapitał ma narodowość. Najwyższy czas, by była to narodowość polska.
Spodobał Ci się ten artykuł? Uważasz go za przydatny? Postaw kawę dla naszej redakcji i wesprzyj dalszy rozwój serwisu!