W ubiegłym roku po raz pierwszy od II wojny światowej urodziło się w Polsce mniej niż 300 tys. dzieci. Dokładnie 272 tys., czyli o około 33 tys. mniej niż w 2022 r. Można śmiało założyć, że w następnych latach czekają nas kolejne rekordy niskiej dzietności, a ujemny przyrost naturalny będzie się pogłębiać. Wywołało to dyskusje i powstawanie przeróżnych propozycji rozwiązania problemu demograficznej katastrofy. Większość z nich opiera się na niezrozumieniu zmian społecznych, które zaszły w ostatnich dekadach i to też postaram się udowodnić w tym felietonie.
Pogłębiająca się katastrofa demograficzna i jej skutki
Według wstępnych danych za 2023 r. opublikowanych przez Główny Urząd Statystyczny, w ubiegłym roku w Polsce zarejestrowano 272 tys. (-33 tys. r/r) urodzeń przy 409 tys. zgonów (-39 tys. r/r). Oznacza to ubytek 131 tys. osób.
Od blisko 30 lat liczba urodzeń jest zbyt niska by zapewnić zastępowalność pokoleń. Współczynnik dzietności (liczba urodzonych dzieci przypadająca na kobietę w wieku rozrodczym tj. 15-49 lat) wyniósł w 2023 r. 1,15 wobec optymalnego poziomu 2,1.
Szczególnie dynamiczny spadek dzietności obserwowany jest od czasu krótkotrwałego wzrostu z lat 2016-2017. Każdy kolejny rok przynosi pogłębienie zjawiska depresji urodzeniowej i kolejne alarmujące rekordy.
W skrócie: wymieramy.
Rosnąca liczba osób w wieku poprodukcyjnym i spadek liczby osób w wieku produkcyjnym będzie powodować coraz większe problemy związane z utrzymaniem wzrostu gospodarczego oraz wypłatą emerytur, na które zwyczajnie nie będzie miał kto zapracować. Należy bowiem pamiętać, że polski system emerytalny opiera się na transferze wpłaconych składek do obecnych świadczeniobiorców, nie zaś jakimkolwiek ich długoterminowym inwestowaniu. Umowa społeczna, zgodnie z którą wy pracujecie na emerytury waszych rodziców i dziadków, wasze dzieci i wnuki będą pracować na wasze emerytury zwyczajnie przestaje funkcjonować, bo wpłaconych składek jest. To oznacza konieczność zwiększania dopłat do systemu emerytalnego opłacanych ze skarbu państwa, czyli w większości z podatków.
Choć w naszym kraju istnieją różne sposoby oszczędzania na emeryturę w ramach tzw. III filaru (w tym konta IKE i IKZE, PPK), niska świadomość inwestycyjna i finansowa Polaków powoduje brak większego zainteresowania tymi produktami i pokładanie nadziei w ZUS lub ewentualnie mieszkaniach na wynajem. To ostatnie jest w szczególności interesującym zjawiskiem, bowiem zakładanie długoterminowych wzrostów cen mieszkań i dochodów z najmu jest bardzo optymistyczne wobec spadającej liczby ludności.
Wiek emerytalny kobiet wciąż bez zmian
Choć świadomość niskiej liczby urodzeń wydaje się być wiedzą powszechną, Polska wciąż pozostaje wraz z Rumunią jedynymi krajami Unii Europejskiej, które nie zniosły dyskryminacji mężczyzn w zakresie wieku emerytalnego ani nie mają nawet takich planów w najbliższych latach. W Rumunii wiek uprawniający kobiety do przejścia na emeryturę zostanie podwyższony do 63 lat do 2030 roku, co będzie stanowiło 2 lata na niekorzyść mężczyzn. W Polsce to wciąż całe 5 lat.
Wśród krajów Unii Europejskiej najniższy wiek emerytalny kobiet wynosi 60 lat w Polsce i Austrii. W tym drugim kraju planowane jest jednak jego podwyższenie do 65 lat, a przez to zrównanie z wiekiem emerytalnym mężczyzn do 2033 roku.
Skutek? Mężczyzna w Polsce żyje na emeryturze średnio 6,8 roku, kobieta – 19,7 lat, blisko trzykrotnie dłużej. Aż 25% mężczyzn w ogóle nie dożywa do emerytury. Prawa do niej nabywa natomiast 92,5% kobiet.
Uprzywilejowanie kobiet w zakresie wieku emerytalnego pogłębia problemy powodowane przez kryzys demograficzny – dłuższe życie i wcześniejsza emerytura powoduje dodatkowe obciążenie systemu emerytalnego, do którego dokładają żyjący krócej i przechodzący na emerytę później mężczyźni.
W jaki sposób tłumaczona jest dyskryminacja mężczyzn w tym zakresie? Często w ten sposób, że kobiety rodzą dzieci i się nimi zajmują. Choć ten argument traci moc ze względu na spadek liczby urodzeń, wciąż brakuje politycznej odwagi do wprowadzenia równych zasad przejścia na emeryturę i choćby tymczasowe ulżenie systemowi emerytalnemu, na który składają się wszyscy podatnicy.
Dlaczego dzietność spada? Nieprawdziwe tezy ekonomiczne i polityczne
Wielu komentatorów szuka przyczyn spadku liczby narodzin w przeróżnych czynnikach ekonomicznych i politycznych. Oto kilka z nich:
#1 Bo Polaków nie stać na dzieci
Jak wynika z dostępnych danych o wynagrodzeniach, Polacy z roku na rok zarabiają coraz więcej, także z uwzględnieniem inflacji. Obserwujemy także długoterminowy trend wzrostu oszczędności. Jeśli liczba narodzin byłaby powiązana z sytuacją finansową, to dzietność powinna rosnąć. Jest zaś dokładnie na odwrót – im wyższe dochody i oszczędności, tym niższa dzietność.
Próby finansowego wsparcia rodziców, takie jak m.in. program 500+, nie przynoszą żadnego skutku poza krótkotrwałym i bardzo niewielkim wzrostem dzietności w latach 2016-2017.
Pieniądze nie są więc tu żadnym problemem.
#2 Bo inflacja
Wzrost inflacji nastąpił pod koniec 2020 r. Spadek liczby narodzin trwa zaś od kilku dziesięcioleci, a w czasach wysokiej inflacji i bezrobocia z lat 90. rodziło się blisko dwukrotnie więcej dzieci niż obecnie. Pogłębienie spadków od 2017 r. nie ma więc żadnego większego związku z obecną falą inflacji.
#3 Bo ceny nieruchomości
Nieruchomości mieszkalne w Polsce stały się instrumentem inwestycyjnym i utraciły pierwotne zastosowanie, którym jest – któż by się spodziewał – mieszkalnictwo. Fatalne programy rządowe takie jak „Bezpieczny Kredyt 2%” lub zapowiadane „Mieszkanie na Start” powodują wzrosty cen i stanowią transfer pieniędzy podatnika do kieszeni banków i deweloperów.
Jednak w latach 2007-2013 ceny mieszkań spadały, a w latach 2013-2020 roku rosły w miarę równo ze wzrostem wynagrodzeń. W roku 2007, gdy ustanowiono poprzedni rekord ceny mieszkań (z uwzględnieniem inflacji), liczba narodzin na pewnien czas wzrosła.
#4 Bo PiS i aborcja
Wprowadzenie w Polsce zakazu aborcji eugenicznej przez tzw. Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej mógł mieć wpływ na liczbę narodzin – niektóre osoby, w obawie przed koniecznością urodzenia upośledzonego dziecka przez matkę, mogły chcieć niejako przeczekać czasy Prawa i Sprawiedliwości, tak aby móc zdecydować się na powiększenie rodziny po zmianie władzy i przywróceniu poprzednio obowiązujących zasad.
Choć wyrok TK mógł mieć negatywny wpływ na liczbę narodzin, wpływ ten z pewnością nie był znaczący. Szczególnie dostrzegalne załamanie się dzietności rozpoczęło się bowiem już kilka lat wcześniej.
#5 Bo wojna
Wojna na Ukrainie i niestabilna sytuacja geopolityczna mogą mieć niekorzystny wpływ na dzietność, ale dopiero od 2022 roku. Jest to więc sytuacja podobna do zakazu aborcji.
Polacy zwyczajnie nie chcą mieć dzieci
Jak pokazuje praktyka, programy społeczne, takie jak między innymi 500+, nie mają powodują znacznego i długotrwałego wzrostu liczby narodzin. Nie pomoże także bogacenie się społeczeństwa. Wpływ polityki na decyzje potencjalnych przyszłych rodziców z pewnością istnieje, ale nie jest znaczący.
Dzieje się tak, bo Polacy mogą mieć dzieci, ale ich nie chcą.
Wynika to ze zmian społecznych, mniejszej presji na posiadanie dzieci (w szczególności w dużej liczbie), większej świadomości i odpowiedzialności. Przyszli rodzice rozumieją, jak wielkiego zaangażowania i wydatków wymaga odpowiednie wychowanie dziecka w najlepszych możliwych warunkach. A przecież takie właśnie warunki chcieliby dziecku zapewnić. Wiedzą, że dziecko to nieprzespane noce, utrata czasu dla siebie i swoich pasji, stres i odpowiedzialność. Dla kobiet dziecko to ponadto niewyobrażalny ból, rozstępy, nieodwracalnie gorszy wygląd ciała.
Dlatego odkładają tę decyzję na kiedyś, a to kiedyś być może nigdy nie nadejdzie.
Polacy stali się wystarczająco bogaci, by móc korzystać z życia, podróżować, realizować swoje pasje. Mają świadomość, że czas życia jest ograniczony, dlatego chcą je najlepiej wykorzystać. Dziecko, czy już w szczególności dzieci w większej liczbie, nie pasują do tego obrazu. Wzbogacenie się spowodowało powstanie nowych priorytetów, w których centrum jest własne ego, zamiast priorytetów tradycyjnych, czyli szybkiego ślubu i dzieci.
Chciałbym powiedzieć, że powinniśmy systemowo dostosować się do tych zmian, zapewnić miejsca w żłobkach i przedszkolach, zadbać wysokiej jakości opiekę medyczną, promować posiadanie dzieci w mediach. Ale na te działania jest już prawdopodobnie za późno. Obecnie musimy dostosować się do nowej sytuacji, przebudować system emerytalny, rozwijać automatyzację pracy, prowadzić rozsądną politykę imigracyjną dla osób z bliskich kulturowo krajów, próbując przy tym choć trochę złagodzić spadki urodzeń. Do tego potrzebna jest jednak wola i odwaga, której polskiej klasie politycznej zdecydowanie brakuje.
Spodobał Ci się ten artykuł? Uważasz go za przydatny? Postaw kawę dla naszej redakcji i wesprzyj dalszy rozwój serwisu!