Będziemy wspierać Ukrainę tak długo jak będzie trzeba – mówił Joe Biden na początku ubiegłego roku. Wojna jak trwała, tak trwa, za to już bez amerykańskiego wsparcia, które utknęło w Kongresie. Obiecywanych F-16 wciąż nie ma. Malutkie, prokremlowskie Węgry długo blokowały europejskie plany pomocowe. A na froncie codziennie giną ludzie.
Wielkie zapowiedzi
Jeszcze rok temu atmosfera była zupełnie inna. Ukraina po udanych operacjach deokupacyjnych w Chersoniu i Charkowie otrzymywała coraz to kolejne zapowiedzi dostaw nowoczesnych czołgów, samolotów i innego sprzętu wojskowego, który miał posłużyć do przeprowadzenia długo zapowiadanej wielkiej kontrofensywy. NATO, wzmocnione o Szwecję i Finlandię, wydawało się być prawdziwie zjednoczone, pewne swojej siły i zdolności do wsparcia Ukrainy w odparciu rosyjskiej agresji.
Nikt przecież nie łudzi się, że jest to jakiś lokalny konflikt zwaśnionych narodów słowiańskich. To konflikt ustatkowanego świata zachodu ze wschodem chcącym zmiany niekorzystnego dla niego układu sił. I tylko dzięki bohaterstwu ukraińskich obrońców oraz udzielonemu Ukrainie wsparciu udało się go – tymczasowo – zatrzymać na stepach naszego wschodniego sąsiada. A przecież rosyjskie przedwojenne ultimatum zakładało wycofanie sił NATO z państw należących niegdyś do strefy wpływów Związku Radzieckiego: Polski, Litwy, Łotwy i Estonii.
Ukraina, zapewniona o silnym wsparciu Zachodu, kontynuowała walkę o istnienie kraju i narodu.
Rozczarowanie
Jeśli rok 2022 można nazwać rokiem nadziei, tak rok 2023 był dla Ukrainy z pewnością rokiem rozczarowań. Utrata bronionego do końca kosztem tysięcy żyć żołnierzy Bachmutu, kompletna porażka wielkiej kontrofensywy, zachodnie czołgi płonące na polach minowych, prezydent Zełeński oklaskujący nazistę w kanadyjskim parlamencie, co dla rosyjskiej propagandy stanowiło wodę na młyn, polsko-ukraiński konflikt o przewóz produktów rolnych.
„Niepokojące jest to, jak niektórzy w Europie, odgrywają w teatrze politycznym solidarność, robiąc thriller ze zbożem. Może się wydawać, że odgrywają własną rolę, ale w rzeczywistości pomagają przygotowywać scenę dla moskiewskiego aktora”
mówił Zełeński o Polsce w trakcie debaty generalnej na Sesji Zgromadzenia ONZ
Te słowa wobec Polski, kraju, który przyjął miliony ukraińskich uchodźców, udzielił olbrzymiego wsparcia i był adwokatem ukraińskich spraw w Unii Europejskiej wpłynęły negatywnie na nastroje społeczne, zniechęciły wielu Polaków do pomocy. A chęci te i tak już znajdowały się w trendzie spadkowym.
Prawdziwe załamanie przyniosła jednak końcówka roku. Węgry, kremlowski koń trojański w Unii Europejskiej, zablokowały wart 50 mld euro pakiet wsparcia. Udało się go odblokować dopiero na początku lutego, po kilku miesiącach opóźnienia.
Unijne pieniądze przeznaczone są jednak głównie na utrzymanie państwa i odbudowę. Bo wsparcia militarne niezbędne do odparcia agresji udzielają głównie Stany Zjednoczone, a tam nie dzieje się najlepiej.
Stany Podzielone Ameryki
Choć wielu może nie zdawać sobie z tego sprawy, amerykańska scena polityczna uległa w ostatnich latach skrajnej polaryzacji. Przeszłością jest już prowadzenie normalnej debaty politycznej z zachowaniem zgodności w tych sprawach, które są kluczowe dla rozwoju państwa. Dziś partie Republikańska i Demokratyczna robią wszystko, byle tylko zablokować jakiekolwiek reformy i programy swojego politycznego przeciwnika, a następnie obwinić go o nierealizowanie obietnic. Ta korzystna dla bieżących sondaży strategia jest długoterminowo zabójcza dla samych Stanów Zjednoczonych.
Partia Republikańska znalazła się w szponach pro-Trumpowskich radykałów, którzy doprowadzili do zablokowania 60 mld militarnego wsparcia dla walczącej Ukrainy. Choć pieniądze te i tak w znacznej części wracają do gospodarki USA, gdzie kupowana jest broń i amunicja, wykorzystano je w politycznych sporach i do dziś nie znaleziono wyjścia z impasu. Trump, prawdopodobnie przyszły prezydent, ma naciskać na kongresmenów o dalszą blokadę środków, tak aby jego oponent, obecny prezydent Biden, nie mógł pochwalić się suckesem.
Tymczasem na froncie giną ludzie. Codziennie. Głód amunicyjny, niedostateczna ilość sprzętu i brak nowych dostaw wpływają niekorzystnie na ukraińskie zdolności obronne.
Byle tylko Putin się nie obraził
Trudno uznać, by zachodnia pomoc dla Ukrainy była dostateczna do odniesienia zwycięstwa. To bardziej kroplówka obliczona w ten sposób, by Ukraina mogła się bronić, ale czasem przez przypadek nie wygnała najeźdźcy ze swoich granic.
Widać to szczególnie dobrze w przypadku amerykańskiej pomocy. Kraj dysponujący tysiącami czołgów Abrams zdołał przekazać ich całe 31 sztuk. Obecnie wciąż nie biorą one udziału w walkach. Długo wnioskowane pociski ATACMS, które mogłyby niszczyć rosyjskie składy amunicji i centra dowodzenia z większej odległości, zostały przekazane w liczbie sztuk dwudziestu, do tego w wersji o zmniejszonym do 165 km zasięgu. Nowych dostaw nie ma.
Jakkolwiek brutalnie to zabrzmi, Zachód zyskał możliwość odepchnięcia wielkoruskiego faszyzmu od swoich granic niskim kosztem i bez strat własnych rękami chętnych do walki Ukraińców. Zamiast zastanawiać się, jak zrobić to możliwie najskuteczniej, my zastanawiamy, czy Putin aby się nie obrazi. Dlatego składamy obietnice, dyskutujemy miesiącami, wydajemy sprzeczne komunikaty, wreszcie przekazujemy (albo i nie), ale w śladowej ilości i z zakazem użycia na terytorium Rosji.
Rosja nie ma takich ograniczeń. Jej sojusznicy, gospodaki tak wielkie jak Iran i Korea Północna, dostarczają jej wielkie ilości dronów, rakiet i pocisków używanych następnie do niszczenia cywilnej infrastruktury i zabijania Ukraińców. Okazało się, że te dwa kraje są o wiele lepszymi sojusznikami od Zachodu.
Ktoś może powiedzieć, że to wyrafinowana zachodnia strategia gotowania żaby. Zdaje się przy tym zapominać, że każdy dzień wojny to postępujące wyniszczenie Ukrainy i ukraińskiego społeczeństwa.
Propaganda
Nie radzimy sobie nie tylko w zakresie zwinności w dostarczaniu broni. Przegrywamy także na polu propagandowym. Rosyjskie trolle bezkarnie sieją swoją zakłamaną lub przynajmniej zmanipulowaną wizję świata w Internecie, a my nie potrafimy tego zjawiska w żaden sposób wyeliminować.
Ich strategia przypomina obrzucanie odchodami: nawet jeśli nie zdołają się przykleić, smród pozostanie. Propaganda jest dostosywana do społeczeństwa, do którego ma trafić. W Polsce słyszymy głównie o niewdzięczności, przestępstwach i oczywiście Wołyniu. Dla porównania na Ukrainie mówi się o potajemnym planie odzyskania Lwowa przez Polskę, która ma jakoby stale rościć sobie do niego prawa, a także o nabijaniu kozaków na pal setki lat temu. W ten sposób dzieli się narody i manipuluje nastrojami społecznymi.
Gdy my rozbieramy MiG-i na częsci przed przekazaniem Ukrainie, bo w przeciwnym przypadku Putin mógłby się obrazić, Rosja wspiera i finansuje przeróżne ruchy destabilizujące Zachód, głównie prawicowe, antyunijne i separatystyczne.
Do tego dochodzi działalność pożytecznych idiotów, którzy dobrowolnie rozsiewają propagandę w mediach społecznościowych. Obrzydliwe, ksenofobiczne komentarze zalewają media społecznościowe, a niektóre tezy propagandy są powielane nawet przez polskich polityków, wybrańców narodu.
Granice Rosji nigdzie się nie kończą
Choć miała już wielokrotnie upaść pod naciskiem niezbyt skutecznych sankcji, Rosja i jej gospodarka wciąż nie tylko istnieje, a nawet się zbroi, przeznacza na wojsko olbrzymie środki, odnawia zasoby uzbrojenia pozostałego po Związku Radzieckim. Nawet jeśli jest to broń niskiej jakości, ona przynajmniej jest. Nie ma za to miliona pocisków obiecywanych Ukrainie przez Unię Europejską, bo jedenastokrotnie większa od rosyjskiej unijna gospodarka nie zdołała ich wyprodukować.
Faszystowska propaganda wewnątrz kraju przygotowuje naród do wojny z NATO, grozi nam nieustannie niechybną zagładą w razie niesubordynacji, uzurpuje prawo do ustanawiania nowych granic w ramach sprawiedliwości historycznej, przy czym mowa tu oczywiście o historii w wydaniu rosyjskim, która z prawdziwą historią wspólną ma co najwyżej nazwę.
Granice Rosji nigdzie się nie kończą – głosi billboard umiejscowiony przy estońskiej granicy. Rosyjskie rakiety zupełnie przypadkowo wlatują w naszą przestrzeń powietrzną. Jesteśmy gotowi umrzeć za ojczyznę, śpiewają zindoktrynowane dzieci w wojskowych mundurach.
Czy my naprawdę potrzebujemy jeszcze jakichś znaków?
Jak sprowokować Rosję?
Zachód nie rozumie rosyjskiej duszy, z którą nigdy nie miał bliższego kontaktu. Wydaje mu się, że można jakoś się dogadać, że gesty dobrej woli zostaną docenione, że jest możliwa deeskalacja. Tymczasem Rosjanin, żyjący od dwudziestu lat w kraju nieustającej putinowsko-wielkorusko-faszystowskiej propagandy jest gotów umrzeć za to, żeby Rosja była większa choćby o metr kwadratowy, na którym polegnie jego ciało. Kazano iść, więc pójdzie – na Afganistan, na Czeczenię, na Gruzję, na Ukrainę, na NATO.
Rosyjskie społeczeństwo rozumie tylko siłę, bo tak zostało wychowane od stuleci. Wszelkie próby negocjacji są zaś dla Rosjan oznaką słabości, którą należy wykorzystać. Zełeński przed wojną również negocjował, dążył do zakończenia trwający konflikt w Donbasie, w geście dobrej woli rozmontowywano budowane od 2014 r. umocnienia południu kraju, a kilka tygodni przed wojną otwierano nowe połączenie kolejowe na okupowany Krym. Nie powstrzymało do pełnoskalowej agresji, a wręcz zachęciło do jej przeprowadzenia, bo stanowiło dla Rosjan oznakę słabości.
Wszelkie umowy lub porozumienia z Rosją są warte tyle, co papier, na którym zostały spisane. Dobrze wiedzą teraz o tym Ukraińcy, którzy oddali broń atomową, pocięli na części bombowce strategiczne i zutylizowali rakiety międzykontynentalne w zamian za rosyjskie gwarancje nienaruszalności granic. Te granice były zresztą przez współczesną Rosję kilkukrotnie uznane. Nie przeszkadzało to w nagłej zmianie zdania i rozpoczęciu wojny w imię zmiany tychże granic.
Często zastanawiamy się, czy jakieś działanie nie sprowokuje Rosji. Było tak choćby w przypadku stałej bazy NATO w Polsce, o którą ubiegalismy się od lat. Tymczasem sprowokować Rosję możemy głównie słabością, ugodowością, skłonnością do przyjmowania narzucanych przez ten kraj warunków. Siła to jedyne, co rozumie i ceni Rosja.
Nowa zimna wojna
Hybrydowa wojna Rosji przeciwko Polsce trwa już od 2021 r., gdy reżim Łukaszenki zaczął zalewać nasze granice imigrantami. Po wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie nastąpiło przebudzenie z pięknego snu o wiecznym pokoju w Europie i końcu historii. W warunkach nowej zimnej wojny zaczęliśmy – wreszcie – się zbroić, mówić wprost o rosyjskim zagrożeniu.
Wciąż jednak tu w Europie wierzyliśmy, że w razie wojny Stany Zjednoczone przyjdą i nas uratują, tak jak zrobiły to podczas II wojny światowej. A co, jeśli jednak nie przyjdą? Jeśli w imię politycznego interesu wsparcie dla walczącej Europy zostanie zablokowane w Kongresie? Jeśli Trump wygra wybory (co jest najbardziej prawdopodobnym scenariuszem) i doprowadzi do wycofania sił zbrojnych USA z Europy stawiając na izolacjonizm? Co jeśli Putin zechce nas wtedy sprawdzić i przeprowadzi operację specjalną w jednym z krajów bałtyckich zamieszkiwanych przez kilka milionów ludzi, w tym znaczną mniejszość rosyjską, której rzekome prześladowania mogą stanowić casus belli? Czy pójdziemy umierać za Litwę, Łotwę i Estonię? A jeśli nie – dlaczego obcokrajowiec miałby pójść umierać za Polskę?
Potrzebujemy skończyć jałowe dyskusje i rozpocząć natychmiastową odbudowę europejskich i Polskich zdolności militarnych utraconych w czasach długotrwałego pokoju, nie możemy już bowiem liczyć na niezwłoczny ratunek od wujka zza oceanu. To dla nas, kraju położonego w skrajnie niekorzystnym miejscu na mapie świata, bardzo zła wiadomość. Zamiast bowiem budować drogi, szkoły i szpitale, będziemy musieli kupować i produkować czołgi, artylerię i pociski. Musimy przywrócić europejski przemysł, skończyć z marzeniami o globalizacji i współpracy z krajami będącymi dla nas wrogiem.
Stać nas na to. Polska jest 21. gospodarką świata. Gospodarka całej Unii Europejskiej jest rozmiarem podobna do tej amerykańskiej i jedenastokrotnie większa od rosyjskiej.
Nie stać nas natomiast na prowokującą Rosję słabość i opieranie systemu bezpieczeństwa na zewnętrznej pomocy. Jeśli nie odstraszymy wielkoruskiego faszyzmu od granic naszego świata, to wszyscy spotkamy się w okopach.
Spodobał Ci się ten artykuł? Uważasz go za przydatny? Postaw kawę dla naszej redakcji i wesprzyj dalszy rozwój serwisu!